Gdyby któreś z Państwa poczuło niedosyt słowa pisanego, to nawiązując do tradycji Obiadów czwartkowych, zapraszam na ,,ucztę blogerską". W dzisiejszym kolejnym wpisie pozwalam sobie na umieszczenie artykułu,(jednym z wielu) który napisałem dla Młodzieżowego Magazynu Kulturalnego ,,Lupa".(Maj2008)
Oto on:
Zrób sobie drzewo!
Oczywiście najlepsze; twarde jak dąb, wysokie jak sosna i z mocnymi rozległymi korzeniami.
Tak! Zrób sobie drzewo genealogiczne!
Poznawanie historii może być wielorakie. Najczęściej historia jest dyktowana w szkole, wymyślona przez polityków z ministerstwa według zasady: ,, kto kontroluje przeszłość kontroluje przyszłość, kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość”. Lekcje bywają nudne, nikt też nie lubi być pouczanym....
Jest też poznawanie historii wynikające z pasji, zwykła ciekawość, która przeradza się w pasję, pragnienie odkrywania tego, jak to było na prawdę! Dotknięcie życia naszych przodków i dotknięcie prawdziwej historii.
Polecam najciekawszy sposób, by historia ożyła, by stała się naszą częścią, częścią naszego życia, że dwieście, trzysta lat temu, to nie było dawno, bo wtedy żył mój prapradziadek!
Zatem do dzieła! Na początek spisujemy wszystkich znanych nam krewnych i klasyfikujemy ich według zasad pokrewieństwa. Ten etap chociaż podstawowy, bywa niesamowicie ciekawy, bo nagle rodzicom zaczynają się przypominać rodzinne epopeje o których mogliście nie mieć wcześniej pojęcia. Zalecam spisanie tego wszystkiego od razu! Dyktafon jest dobrym pomysłem, jednak papier, to papier.
Wykres graficzny będzie bardzo pomocny, z czasem przybierze postać mocnego drzewa. Na początek możemy zacząć od siebie samego, a następnie prowadzimy odnośniki do kolejnych krewnych.
Pierwsze koty za płoty, (cokolwiek to znaczy) i gdy już wyczerpiemy wiedzę naszych rodziców, czyli mamy i taty, zebrany materiał poddajemy weryfikacji.... Dziadkowie, to kolejny autorytet, który wzbogaci nasze drzewo o kolejne dane, oraz niesamowite opowieści. Oczywiście rodzeństwo rodziców, czy dziadków również dobrze jest rozpytać, nie opierajmy się na jednym źródle informacji.
Nie pomijamy żadnych dat. Urodziny, chrzty, śluby, pogrzeby są bardzo ważną bazą potrzebną nam do etapu drugiego. Oczywiście fotografie! Super sprawa, dokument pierwszej próby.
Etap pośredni, to internet, właściwie, to każda informacja o naszej rodzinie jest bezcenna, bo możemy dotrzeć do osoby o tym samym imieniu i nazwisku, co nasz prapraprapra i nie być pewnym, czy to ta osoba, lub zacząć badać gałąź nie naszego rodu.
Nie bójmy się wybrać na odległy cmentarz, by poszukać na miejscu, z doświadczenia wiem, że to konieczność.
Nie wstydźmy się rozmowy z napotkanymi tam ludźmi, niekiedy stojąca obok starsza pani może okazać się waszą krewną, która ... posiada ciekawy zbiór dokumentów i fotografii po waszych wspólnych przodkach. Ten pierwszy etap na pewno wyrobi w nas pokorę, zatem dla tych którzy poczuli w sobie żyłkę odkrywcy, zaczyna się etap drugi; pasja odkrywania i ugruntowanie roli dokumentalisty.
Zaczynamy poszukiwanie w księgach parafialnych i archiwach. Należy pamiętać, że ten etap wymaga od nas solidnego przygotowania.(etap pierwszy) Sytuacje w stylu: nazywam się Maciej Maciecki z Maćkowa robię drzewo genealogiczne. Czy ksiądz ma jakąś księgę parafialną? (!) niestety nie należą do rzadkości.
Oczywiście pozostaje zadać pytanie: po co to wszystko? Wiele ludzi szuka swoich przodków, bo liczy na to, że odkryją swoje szlacheckie pochodzenie, co może ich w jakiś sposób nobilitować. Nie każdy jest szlacheckiego pochodzenia, co w żaden sposób nikomu nic nie umniejsza. Wiedza o swoich przodkach uczy nas pokory. Pokazuje, że kiedyś ludzie różniąc się od siebie profesją, czy stanem, byli bardziej równi niż my teraz.
Wiedza o naszej przeszłości ubogaca przeogromnie, bo potwierdza, że nasz poziom w społeczeństwie zależy od stopnia kultury. Wiedza o naszej przeszłości uświadamia nam, naszą własną tożsamość, która to pozwala nam określić różnice miedzy nami i innymi, tożsamość podkreśla naszą niezależność, czyli wolność!
Wreszcie wiedza o naszych przodkach uświadamia nam, że jesteśmy ciągłością, że nasze życie jest cząstką czasu, który kończąc się dla nas, kontynuować i wpływać na wydarzenia będą nasze dzieci. Tak jak my przejęliśmy tą odpowiedzialność po naszych rodzicach. To wszystko co było w przeszłości zaczyna żyć, zdarzenia z przeszłości noszą imiona naszych dziadków, bo oni brali w tym udział. Wiedza o naszych przodkach to wreszcie wiedza, że nasze naturalne środowisko, to nie szkoła, nie rówieśnicy, nie wątpliwe rozrywki, lecz rodzina ze swą różnorodnością; pokoleniową, charakterów, zainteresowań, temperamentów, ale to tworzy jej siłę i to wyrabia w nas odpowiedzialność i daje nam siłę i stabilizację. Zrozumiemy wreszcie, że sprawy rodziny, to sprawy ludzi dorosłych i dzieci powiązanych więzami krwi, czyli czymś, co jest nie do podrobienia, podważenia, co jest święte.
Co, gdy w rodzinie nie było bohaterów i wojowników, a zdarzali się utracjusze, konfidenci, i ogólnie mówiąc w zdrowym społeczeństwie osobnicy oceniani negatywnie? Nic, absolutnie nic, bo historia zna przypadki ojca zdrajcy i syna bohatera, i to właśnie na kolejnych pokoleniach zawsze ciąży odpowiedzialność naprawienia tego, co zepsuło poprzednie, jak i kultywowanie tego, co dobre i szlachetne. By to jednak rozróżnić potrzebna jest świadomość i tożsamość. Dlatego rodzina stała się pierwszym celem komunistów, bo według ich założeń dziatwa szkolna miała posiadać równe z dorosłymi ludźmi przywileje, niezależność od rodziny, prawo sądu nad wykroczeniami kolegów, kontroli nad nauczycielami, oraz jeden obowiązek – szpiegowanie i donoszenie władzom o postępkach i słowach rodziców.... ,,Zrewolucjonizowane dzieci usposobione wrogo dla dorosłych, stanowią najlepszy sposób zrewolucjonizowania a nawet rozbicia rodziny”, ,,dziecko musi należeć do państwa, gdyż wychowanie domowe, pieszczoty matki, ciepło rodzinne czyniły dziecko niezdolnym czuć i myśleć jak na proletariusza przystało...” .Ach! Miało być o drzewie genealogicznym, a cytuje Lenina, chociaż przyznajcie; niewiele się zmieniło.
Na zakończenie historia. Czyszcząc grób swojego prapradziadka, na sąsiednim grobie, tj. w rzędzie kolejnym, pracowała starsza pani w raz ze swoim dorosłym synem, przyozdabiając go kwiatami. Charakterystyczna cecha, tego grobu, to brak połowy tabliczki z nazwiskami zmarłych. Nie omieszkałem zapytać co jest powodem tego braku, czy starość, czy jakieś inne wydarzenie, mając na myśli proletariacki element destrukcyjny, który zwykł nawiedzać cmentarze, by dać upust swemu bohaterstwu. Pani powiedziała, że będąc jeszcze dzieckiem, a przychodząc tu ze swoja matką, pamięta, że już tabliczka była uszkodzona. Czyli zaraz po wojnie. No cóż dość długi okres, by wykonać nowa tabliczkę, ale jakoś tak wyszło....
Kopiąc dalej, bo w okolicy grobu mojego prapradziadka rosła jakaś akacja, po której ostał się tylko pień, który należało wydostać z ziemi. ( nie kop tak głęboko, chyba, że chcesz sprawdzić fizyczne podobieństwo swoje i dziadka, no cóż żartownisi nie brakuje) przy kolejnym uderzeniu łopaty poczułem opór i usłyszałem metaliczny dźwięk. Brr. Za głęboko? W okopanym i rozbitym siekierą pniu właściwie w samym środku leżała druga część tabliczki! Tyle lat w ziemi, ale dziś tabliczka jest już w całości.
Z szacunkiem i zapałem łapcie się za drzewo bez obaw, gwarantuję: nie pochodzicie od małpy. Każdy z nas ma ojca i matkę.
Wojciech Niezgoda
czwartek, 14 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz