niedziela, 20 czerwca 2010

Cisza wyborcza - cisza zaborcza.

Takie spostrzeżenie nasuwa mi się, gdy czytam jakie kary spadną na tych, którzy łamią ciszę wyborczą. Jednocześnie pismaki przekonują o kojącym nerwy wpływie tej ciszy; człowiek się nasłuchał napatrzył, a teraz ma myśleć, przemyśleć i wybrać słusznie dla Polski. Dla siebie już nie musi, bo jak wiemy, gdy państwu dobrze, to i niewolnikom też tak być musi. Jednak zastanawia mnie jedno w tej ciszy: co z wolnością słowa i wyrażania swoich poglądów? Jakoś nie znalazłem zapisu w konstytucji, że na dzień przed głosowaniem zawiesza się konstytucję. (?) To tak jakby przed ślubem narzeczeni nie mogli wyznawać sobie sympatii, bo jeszcze ktoś usłyszy i się też do tych wyznań przyłączy? Wydaje mi się, że odbywa się to z jednej strony tak: dla kandydatów wyraźny sygnał - pofikaliście, ale teraz ta przerwa w zabawie uświadomi wam, kto tu rządzi. (kto?)
Sygnał dla wyborcy: możecie mieć te swoje sympatie, ale gdybyście myśleli inaczej, jak podawane było do wierzenia przez ostatnie dni w tv, to sobie to przemyślcie. Co jednocześnie znaczy, że podstawa tej zaborczej władzy jest oparta na strachu i zastraszaniu - kampania wyborcza prowadzona do końca, mogła by rozochocić na fali entuzjazmu nie jednego do postawienia znaku X np. obok nazwiska mojej sympatii. Ot i cała filozofia "ciszy"...wyciszyć. 
Aha. Ta cała konstytucja jest tak skonstruowana, że konstytucja sobie, a delegacja ustawowa sobie. Jak coś, to decyduje ustawa i takie tam pele mele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz